Karmienie noworodka bywa problematyczne

Karmienie noworodka - jakiś problem?

Karmienie noworodka to instynktowna i prosta rzecz mawiają....

ta...

a ja wam powiem, że tere fere kuku... o tu się puknij, dokładnie tu...

Nie ma w tym nic prostego, szczególnie na samym początku.
I choć bombardują nas zdjęciami uśmiechniętych karmiących mam, z cudownie spokojnymi dziećmi u piersi - to rzeczywistość nie zawsze jest taka różowa.
Sama mama daleka może być od uśmiechu, a i dziecię spokojne wcale być nie musi.

Pomijam już te brednie o braku mleka, czy jego małej kaloryczności - jakimi raczą nas od czasu do czasu "wielce zatroskane osoby". To jakby tego było mało, pediatrzy - zdawać by się powinno znawcy, osoby, które darzymy zaufaniem, na wszelakie problemy z wagą ("a że za małe przyrosty", "a że za duże przyrosty", "a że alergia na bmk", "a że inne brzuszkowe sprawy") - w znamienitej większości zalecają mm (mleko modyfikowane) - jakby to było lekarstwo na wszystko, podważając tym samym odwieczne prawa natury.
Dodam dla równowagi, są i tacy, jak pediatra mojej córki, popierający kp (kp - karmienie piersią), czy kpi (kpi - karmienie piersią inaczej), wspólnie walczący o tą formę karmienia, pomocni, wspierający, ale długo się ich szuka.

I OK - jak decyzja o mm była decyzją matki, którą świadomie (tu podkreślę jeszcze raz ŚWIADOMIE) podjęła. Wszak, różnie bywa i awersje do tego sposobu karmienia się zdarzają, a i od mm jeszcze żadne dziecko nie umarło (dodam prawidłowego karmienia mm).

Ale jak człowiek się przyzna, że kpi to dopiero cyrk, szok, niedowierzanie i w ogóle herezja.

Pytacie skąd to kpi?

Bo wcześniak, bo pomimo licznych prób, stosowania systemu wspomagania sns, konsultacji z CDL (CDL - certyfikowany doradca laktacyjny), nam nie wyszło. Mogłabym napisać - tak po prostu nam nie wyszło - ale nie miało to nic wspólnego z czymś prostym. Respirator, odbarczanie, później cepap, brak odruchu ssania, żywienie sondą, nadwrażliwość w obrębie jamy ustnej, mozolna nauka ssania, próby bezowocnych przystawień plus moje problemy zdrowotne, które nie chciały minąć, to był przepis na nasze kpi.
Wiele matek wcześniaków, z uwagi na liczne komplikacje zdrowotne ich dzieci (które opisuję też na tym blogu) pozostaje tylko mamami kpi.
Z resztą, o czym się przekonacie na chwilę, karmienie butelką własnym mlekiem w pewnych aspektach niezbyt różni się od karmienia piersią. Ale wracając do tematu…

Spójrzmy prawdzie w oczy, mało jest wsparcia w temacie kp noworodka, a jeszcze, gdy temat dotyczy kpi i do tego problematycznego noworodka - to już w ogóle nisza na rynku… bryndza... po prostu bryndza, jak to mawiają.
Więc jak to z tym karmieniem faktycznie jest?
A no jest trudno, przynajmniej na początku.

Młoda mama wykończona jest porodem (albo i nie, bo i takie przypadki znam), ale za to noworodek - oj… on nie dość, że wykończony, to jeszcze zestresowany. Ba... bywa, że taki mały człowieczek z tego zmęczenia, stresu i wysiłku (tak, poród to też wysiłek dla dziecka) potrafi przespać całą dobę (tak, to jest normalne!) i dopiero potem przechodzi w tryb ssaka.
A ten tryb trwać może 23/24h nieprzerwanie przez najbliższe 3 miesiące (patrz wpis 4 trymestr kliknij tutaj), czym frustruje nie tyle młode mamy, co ich otoczenie.
I zaraz, jak grzyby po deszczu, pojawiają się komentarze zatroskanych ekspertów od karmienia piersią, co to karmiły tylko miesiąc, bądź wcale - No bo jak to, na pewno się nie najadło! Pewnie mleka nie masz! Daj butle z mlekiem, a nie dziecko głodzisz! Ty tym laktatorem i tak nic nie uciągniesz.

I w młodej mamie rośnie lęk, czy aby na pewno dobrze robi.
I zamiast dostawać wsparcie, odzierana powoli jest z pewności siebie.
Oj nie na tym rzeczy polega, nie na tym...

Dziecko w pierwszych 3 miesiącach napędza laktację, zatem owo wiszenie jest naturalne i nie ma co w tym temacie wojować z naturą.
Tak samo nie na darmo w kpi pojawiły się reżimy sesjowe, gwarantujące rozbujanie i utrzymanie laktacji.

I wiecie co, ja w swoim kpi też miałam momenty, że oprócz obowiązkowego wiszenia na laktatorze miałam też dziecko wiszące na butli. Oj, nie raz okazywało się, że jak skończyłam cykl: sesja – karmienie , to za pół godziny i tak znów mój ssak dopominał się mleka.

Nie jest tak pięknie, ze dziecko zawsze je spokojnie. Gdy ma skoki rozwojowe, gdy miało stresujący dzień albo zbyt intensywny (tak, noworodki się stresują, bywają przebodźcowane, wymęczone) wtedy karmienie bywa wyzwaniem.
Taki nerwusek potrafi się prężyć, odrywać, odpychać, płakać na zmianę z domaganiem się jedzenia. Te etapy też potrafią się pojawiać i nie są niczym nienormalnym, o ile oczywiście nie towarzyszą im inne objawy.
Moje dziecko, mimo, że przy butli, to też uskuteczniało „taniec nerwusa”. Powiem wam szczerze, że w akcie desperacji (patrz rzeczone wyżej komentarze), gdy mała miała małe przyrosty wagi zaczęłam po prostu monitorować ile je (patrz załączony obrazek). Być może to też patent dla was – matek dzieci butelkowych.

Czy mnie to uspokoiło? Powiem szczerze, trochę tak.
Przekonałam się, że dobowo moje dziecię pije zalecane minimum mojego mleka. Jak doszedł do tego uspokajający komentarz, pediatry mojej córki, że to wcześniak, że trzeba dać jej czas, że je przecież moje mleko, że najlepsze co możemy jej teraz dać to czas, by powoli nadrabiała, to odpuściłam.
I faktycznie, pomimo, że dobowo ilości mleka nie zwiększały się, moje dziecko zaczęło nadrabiać wagowo. Co oznaczało, że komentarze o kiepskim mleku, były jak kulą w plot. Wszak jadła tyle samo i to samo, a waga mimo to ruszyła z kopyta.

I jeszcze rzecz, bagatelizowana często w moim odczuciu, dziecko samo w sobie może mieć problem z karmieniem, stąd sprawdzić trzeba wędzidełko, ocenić jego technikę jedzenia, ale i twoją karmienia też.
Tu, piszę z własnego doświadczenia, polegałabym na profesjonalnej wiedzy, jaką ma CDL - czyli certyfikowany doradca laktacyjny. I nie pierwszy lepszy z łapanki, ale taki z polecenia.
Nikt inny, jak on, nie zna się lepiej na laktacji, sposobach pobudzania, wyciszania, wszelakich okololaktacyjnych problemach - czytaj zastoje, zapalenia piersi etc.
Dorzuciłabym tutaj jeszcze blog hafija, gdzie skumulowano najnowszą wiedzę o wszelakich laktacyjnych i okołolaktacyjnych sprawach.

Po co certyfikowany pytasz?

Bo wiedza naszych babć, mam, często położnych, niestety w większości nie jest fachowa (patrz nasz przypadek). Dlaczego dorzuciłam do tej wyliczanki położne - bo wszystkie, które ja spotkałam wywróżyły mi rychły koniec kpi i zanik mleka po max 2-3 miesiącach. Nie udzieliły żadnej pomocnej rady, jedynie biadoliły o tym, jak mi będzie ciężko.
Tu ich rozczaruję, trwałam w tym swoim kpi całe 22 miesiące - ku zdrowiu dziecka mego!

Dziwisz się, że piszę ku zdrowiu - dla mojej wojowniczki moje mleko było lekarstwem.
Nie, to nie jest durny frazes laktoterrorystek, jak niedawno usłyszałam.
To właśnie moje mleko sprawiło, że początki NEC (NEC - martwicze zapalenie jelit) się cofnęły, mimo, że antybiotykoterapia na początku kiepsko się spisywała. Dodam, że dzięki niemu moja córka odbudowała także swoją odporność po tygodniach antybiotykoterapii na OIOMie.

Pomyślcie zatem, skoro mleko matki może pomóc w leczeniu tak poważnych komplikacji - to ono po prostu MA MOC!
I możecie mi mówić laktoterrorystka – mi to dynda ;P

Dodam jeszcze coś bardzo ważnego – wsparcie, lub choćby zrozumienie.
Sama doskonale pamiętam jeszcze te nieprzespane noce, gdy kończyłam sesję, szłam myć i sterylizować zestawy, a tu pach - młoda chciała jeść. Jak skończyła godzinne wiszenie na butli, pach - znowu przychodził czas kolejnej sesji.
A gdzie tu czas na spanie?
Tutaj bezapelacyjne spisywał się mąż, który albo karmił, albo mył sprzęt, bym mogła pospać choćby pół godziny. Nie będę jednak pisała, że było cudownie, bo nie było. Kolki, sesje na laktatorze, godzinne jedzenie małej, do tego częste wizyty u specjalistów i oboje chodziliśmy na rzęsach. Dodam czasem w nietęgich nastrojach, ale daliśmy radę. Razem!

Wśród facebookowych grup, oprócz grup mam kp, jest też specjalna strefa mam kpi – taki nasz laktatorowy półświatek. To też skarbnica wiedzy, mocny kop przy kpi, a przede wszystkim to super babki, które pomagają, motywują i wspierają.
Tam nie ma miejsca na biadolenie i użalanie się.
Tam każda z matek przychodzi ze swoją historią i znajduje zrozumienie.
Gdy brakuje wsparcia wśród najbliższych, to właśnie taka grupa potrafi pomóc i podnieść na duchu.

I właśnie tego wam życzę, zrozumienia, wsparcia i motywacji. Uzbrojone w te atrybuty dacie radę przejść swoją mleczną drogę, bez względu na to, czy będzie to kp, kpi, czy mm.

Na koniec odniesienie do zdjęcia – bo to autentyczne moje, tfu.. nasze (czytaj: moje i męża) notatki, a więc… mamy wcześniaków, mamy kp, mamy kpi, mamy mm – popatrzcie na to zdjęcie.

Każdy pojedynczy wynik to karmienie - zobaczcie jakie tam są ilości, patrzcie jak dużo karmień (policzyłyście?), patrzcie jakie małe potrafiły być porcje. Patrzcie i przestańcie się stresować!