Szpitalny pokój, izolatka… chłopiec… małe chudziutkie ciałko leży zwinięte w kłębuszek. Na oko ma 3 może 4 lata. W szpitalu jest już drugi miesiąc. Na jego bladym ciele widać niebieskie żyłki. Głowa, pokryta bujną czupryną, teraz schowana jest w ramionach, które rytmiczne ruszają się góra-dół. Ma sine usta. Cichutko łka. Saturacja kiepska, jak zawsze po takim wysiłku.
Chwilę temu wyszła od niego mama, z maseczką na twarzy, rękawiczkach i zielonej pelerynie – jak nazywał fartuch ochronny. Była z nim godzinę. Na tyle im pozwolono.
Gdy nadszedł czas rozłąki wczepił się w nią.
Jak odchodziła płakał, krzyczał, wierzgał… robił co w jego mocy by została z nim jak najdłużej. Szybko jednak stracił resztki sił. Za wiele ich nie miał. Choroba dużo zabiera… leżał teraz na boku cichutko zawodząc.
Mamo, nie zostawiaj mnie! Mamo, już będę grzeczny! Mamo wróć! – powtarzał.
Ból tych słów paraliżował pielęgniarki. Były tam. Widywały te sceny. Sceny, które rozdzielały serce. Muszą w tym uczestniczyć mimo, że nigdy nie godziły się być częścią tej tortury. W scenach tych zmieniały się dzieci, zmieniali rodzice, ale ból i rozpacz pozostawały takie same i jednako przytłaczały. System ochrony zdrowia... pokiereszował już wiele małych dusz.
Mama za tydzień do Ciebie znowu przyjdzie. Na pewno! Zobaczysz. I bardzo, bardzo Cię kocha. – jedna z nich gładzi go delikatnie po plecach rytmicznie bujając na rękach. Czuła jego ból każdą komórką swego ciała, widziała też ból w oczach matki.
A serce matki co tydzień rozpadało się na milion kawałków. Nie mogła pozwolić sobie by być przy dziecku non stop. Bo dom, a w nim pozostałe dzieci, bo praca, bez której nie byłoby co do gara włożyć i za co spłacić kredytu, nie mówiąc o leczeniu syna… Szara rzeczywistość.
Tyle, że mały 4-latek nie rozumiał… nie rozumiał dlaczego jest w szpitalu sam, nie rozumiał dlaczego mama może być przy nim tylko godzinę w tygodniu, nie rozumiał, co się z nim w tym szpitalu dzieje.
Za to bardzo dobrze rozumiał, że gdy przyjdzie pielęgniarka ze strzykawką to będzie bolało, a gdy przychodzi dużo osób w białych fartuchach to robi się strasznie. Bardzo dobrze rozumiał inne dzieci, te starsze i młodsze od niego, płaczące po nocach. Sam miał koszmary.
Co noc biegł do mamy. Jej sylwetka mimo, że nieruchoma oddalała się, robiąc się coraz mniejsza i mniejsza…
Mamo nie odchodź!
Mamo nie uciekaj!
Mamo kocham Cię!
Mamo będę już grzeczny, tylko zostań! Zostań ze mną!
Mamo… Mamusiu… Gdzie jesteś?
---
Szara rzeczywistość. A może, nie rzeczywistość, tylko ludzka obojętność?
Tłumaczymy to procedurami, rygorem sanitarnym, pandemią. Wymyślamy tony wymówek, że się nie da. Faktycznie się nie da? Są przecież szpitale, gdzie jednak się dało.
Kiedy pojmiemy, że szpital jest miejscem, gdzie leczyć mamy nie tylko chore ciało, ale i duszę? Bo gdy choruje ciało, dusza też potrzebuje wsparcia. Nie ma nic gorszego, niż złamać motywację, wolę życia i walki małego dziecka.
Nasz obojętność zabija. Dosłownie.
Nie ma przebacz, nie ma mniejszego zła. Jest wielka, ogromna, czarna rozpacz i trauma… którą nawet nie zawsze dane nam będzie spróbować naprawić.
A dzieci?
Chore dzieci same się nie obronią. Nie zawalczą o swoje prawa, nie napiszą pism do decydentów szpitali, nie wyjdą protestować na ulicę… Chore dzieci będą cierpieć, niektórym z nich przyjdzie w tym cierpieniu odejść.
Chcesz brać w tym udział? Mówisz, że Ciebie to nie dotyczy, że da się to jakoś wytrzymać.
Jesteś tego pewny?